Wiatry zmian nie przestają dąć

Co się zmieniło przez te 10 lat obecności nowoczesnych gier plasznowych? Obserwuję to wszystko co dzieje się wokół nowoczesnych gier plasznowych od około 10 lat. Ponieważ siedzę niejako w tym procesie po uszy (może ostatnie 3 lata tylko po pas), to w pierwszej chwili wadło mi się, że niezbyt wiele. Jednakże jak się nad tym wszystkim zastanowiłem, to wyszło mi, że zmiana jest kompletna.

10 lat temu każda zagraniczna gra była świetna

Nawet jeśli tak dzisiaj już o tym nie myślę, to wrażenia z tamtych lat są wciąż gorące, i myślę, że nie tylko moje. Polska była planszówkową pustynią, więc wszystko co przypadkiem zazwyczaj trafiło na stół było diamtrealnie rózne od tego co znałem do tej pory i to w najbłahszych elementach. Przede wszystkim wszystko zdawało się ożywczo świeże. Dziś nikogo nie dziwią, a wielu nawet irytują odkrywcze spospoby wyznaczania pierwszego gracza – ale wcześniej były tylko trzy możliwości – najstarszy, najmłodszy, losowy. Kto by pomyślał, że plastikowe pionki – wszystkie podobnego kroju można zastapić drewnianymi kosteczkami, albo fikuśnymi nawet meeplami? Kto by pomyślał, że kostka (tak wiem, dziś przeżywa renesans) zostanie wyparta na rzecz dzisiątków innych mechanizmów?

Inna sprawa, że rzeczywiście pękła wówczas tama i jednym chlustem spłynęły do nas nawarstwione hity z okresu piętnastu lat. Mogłem przebierać w grach jak w ulęgałkach, mogłem na ślepo brać i grać, bo każda gra była rzeczwiście gdzieś hitem o czym świadczyły tajemnicze znaczki na okładkach.

10 lat temu każda gra była przystepna

Nie ważne czy była po angielsku albo po niemiecku. Nieważne czy instrukcja składała się z 4, 8, 16 czy 32 stron. Nie wybrzydzałem. Mało kto wybrzydzał. To nawet zadziwiające jak wiele amatorskich tłumaczeń z niemieckiego latało razem z grami po stołach. Inna sprawa, że wiele gier było (ach ta niemiecka finezja) niezależnych językowo i nawet jak się języka nie znało, to ktoś zasady wytłuścił, a rozgrywka nie nastręczała problemów. Jeśli idzie o angielski to było jeszcze łatwiej, moi znajomi byli już po studiach, każdy języka liznął, nawet jeśli ostały mu się tylko umiejętności bierne.

Kto dziś weźmie do ręki niemca? Czyż nie jest tak, że nawet anglika przepchać z trudem? Zaprotestujecie? Też protestuję, ale nie myślę w tym kontkeście o tej naszej starej gwardii, o tych matuzalemach z forum gryplanszowe.pl . Myślę tutaj, o tych wszystkich nowych graczach, którzy dziś mogą na dzień dobry kąpać w polskich tytułach.

10 czy jeszcze 5 lat temu, mogłem w ciemno polecać innym gry, które sam uważałem za dobre, były to jeszcze czasy, gdy planszówkowców ze świecą można było szukać. Dziś kiedy pytam w pracy kolegów czy grali, to większość miała już styk Carcassonne i Catanem, i tym osobom boję się już polecać. Kiedyś jako pewniaka polecałem Puerto Rico – każdemu i do pewnego momentu każdy mi serdecznie dziękował, za udany zakup, za udaną partię. Aż w ktorymś momencie strzeliło i usłyszałem, że instrukcja obszerna, że elementów nazbyt wiele, że wogóle trudna to gra, albo że za długa. Dziś wiele gier przestało być przystępnych.

10 lat temu myślałem, że planszówki żyją wiecznie

Zdawało mi się, że są produkowane tak jak mleko, że jest linia drukarska, która poprostu wypuszcza mój ulubiony tytuł z w rytmie. No tak Monopoly jest wieczne, Chińczyk jest wieczny, więc czemu niby z Torres czy El Grande ma być inaczej? Myślałem, że mam na te gry czas. Okazało się, że nie mam. Nigdy jak dotąd w oba tytuły nie grałem. Choć Torres przed laty co tydzień był w moim zasięgu, choć El Grande na każdym Pionku pod ręką. Niestety planszówki się kończą i obawiam, że idą w zapomnienie – oczywiście nie wszystkie, lecz gdzieś tam pośród czasowej zawieruchy giną perełki zastępowane nowymi, lepszymi grami. Część z nich wróci w postaci reprintów, część w postaci wersji 2.0, ale o innych nie wspomni dziś nawet planszówkowy publicysta, bo ma kolejkę nowości, które musi ograć. No może Tom, Sam czy Zee przypomną czasem w dorocznym sprincie na setkę.