Jeszcze w czasach kiedy zarzynałem magnetofon mojego C64 zdążyłem się przekonać, że gra nazywająca się tak jak mój ulubiony film z pewnością nie będzie moją ulubioną grą – choć nawet na poczciwym ośmiobitowcu zdarzały się od tej zasady chlubne wyjątki. Nie mniej jednak, frenczajz to frenczajz – jako fan chcesz sobie pograć twoją ulubioną postacią, wziąć udział w wydarzeniach z filmu, książki, albo rozegrać na planszy to w co bawisz się przed komputerem.
Wydawnictwo Rebel przygotowuje karciankę World of Tanks: Rush, która ma pojawić się na Dzień Dziecka. Jako fan tego świetnego MMO, nie mogę przejść obok gry obojętnie, a ponieważ grozić mi może impulsywny zakup postanowiłem zabezpieczyć przed czasem, jeszcze na chłodno i wyspotować lufę która mierzy w weakspot mojego portfela.
Nie grałem, piszę od razu, żeby nie było wątpliwości. Nie grałem – powtarzam. Czerpię z dostępnych informacji marketingowych, przyjrzałem się ilustracjom i kartą, przeczytałem dwa razy instrukcję, żeby wyobrazić sobie co w grze może siedzieć, odwiedziłem Dice Tower, żeby sprawdzić co na temat gry ma do powiedzenia Tom Vasel.
Gra na pierwszy rzut oka wygląda bardzo dobrze potwierdza się to co w swojej recenzji przekazał Tom. Grafiki są świetne – obawiałem się, że będą tam obrazki z gry. Na szczęście wszystko namalowane jest od nowa, dodatkowo na kartach widać załogi, których w grze nie uświadczysz. Są też pojazdy wsparcia których w World of Tanks nie ma, takie jak np. ciężarówka Opel Blitz czy ZiS-5. Wszystkie wehikuły prezentują się wyśmienicie.
Karty (jak to karty) oprócz obrazka zawierają też symbole i oznaczenia ważne dla rozgrywki – po ich analizie pojawiły się pierwsze wątpliwości. Zajrzałem do instrukcji, żeby upewnić się, czy moje presupozycje znajdą potwierdzenie w mechanice – bo wydawało mi się, że mimo 100 różnych tanków podzielonych na 4 frakcje (Niemców, Sowietów, Francuzów i Amerykanów), z których każda dzieli się na 5 typów (czołgi lekkie, czołgi średnie, czołgi ciężkie, tedeki i artylerię), wiele z nich jest do siebie bliźniaczo podobnych. No cóż, jeśli siła ognia ma wartość od 0 do 2, jeśli tak samo wyglądają wartości pancerza, to nie wróży to nic dobrego. Otóż to, dwa ataki słabych w World of Tanks czołgów zmiotą z planszy najtwardszego pancernika. Każdy wociarz chwyci się za głowę widząc jak amerykański T1 wywala z planszy wrażego Tygrysa.
I tu nasuwa się pytanie dla kogo będzie ta gra. Po pierwsze, to Deck-bulding – czyli niezbyt intuicyjny gatunek, dla kogoś, kto nie jest zaznajomiony z karciankami. Nawet średnio zorientowany planszówkowiec znajdzie lepsze gry z gatunku – więc ci też odpadają. Czołgiści z World of Tanks, znajdą zaś w karciance masę sprzeczności, bo gra raczej nie odda ducha komputerowej rozgrywki – co więcej, prędzej stanie się ona przedmiotem szydery. Wszelkie cechy World of Tanks: Rush wskazują raczej na grę, pod którą jeszcze kilka lat temu, podpisałaby się Kuźnia Gier, a że większość z nich znajduje się dziś na śmietniku planszówkowej historii, niech najlepiej zaświadczy fakt, że nikt dziś już o nich nie pamięta.
Jedyne miejsce dla gry widzę w hipermarketach. Tam z pewnością będzie trafiać do koszyków – pytanie brzmi, czy Rebel sam sobie nie wyświadczy niedźwiedziej przysługi. World of Tanks: Rush nie wygląda na grę, która zachęca do planszowania. Inna sprawa, że na osłodę, w pudełku znajdzie się kod dający zdobyczny niemiecki czołg premium Pz.Kpfw. B2 740 (f) niskiego tieru (warty około 1250 golda, czyli jakieś 22 złote), który osłodzi gorycz na wypadek, gdyby karcianka nie trafiła w gust gracza.
Tom Vasel kocha wszystkie gry, no prawie wszystkie, o nowościach zwykle nie wypowiada się źle, szuka pozytywnych aspektów w każdej planszówce. Tu jest podobnie, ale spójrzcie na jego wyraz twarzy kiedy kończy recenzję, złapcie ton jego głosu. Dla mnie to najlepsze podsumowanie.
World of Tanks to masowa gra sieciowa (MMO) poświęcona pojazdom pancernym przełomu pierwszej i drugiej połowy XX wieku. Gracze otrzymują możliwość zmierzenia się twarzą w twarz z innymi miłośnikami stalowych bestii z całego świata.